Z językiem nie jest jak ze stanem konta, że otwierasz po weekendzie i się okazuje, że – ups – pusto.
Języki nie znikają nagle. Umierają stopniowo, w ciszy, gdy ostatnia osoba przestaje w nich rozmawiać, myśleć, śnić.
A jednak szacuje się, że niemal 43% z ok. 7000 języków na świecie jest zagrożonych wyginięciem (Visual Capitalist, 2021), a tempo ich zanikania przyspiesza – jeszcze dekadę temu języki ginęły średnio co trzy miesiące, dziś znikają co 40 dni, co oznacza, że każdego roku umiera dziewięć języków (UNESCO, 2022). A to jeszcze nic. Eksperci alarmują bowiem, że przewidywania, według których do końca XXI wieku miała zniknąć połowa języków świata, dziś można uznać za… optymistyczne.
Z troski o zagrożone języki i pamięć o tych, którzy walczyli o prawo do mówienia w swoim ojczystym języku, ustanowiono Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego.
Na szczęście polszczyzna jest jednym z tych języków, które mają ugruntowaną pozycję – posługuje się nią ponad 40 milionów ludzi, jest obecna w mediach, edukacji, administracji i kulturze. Jej rozwój jest nieprzerwany, a jej przyszłość wydaje się niezagrożona. Możemy się nią cieszyć i powinniśmy ją doceniać.
Doceniać w całej jej złożoności.
Jednak zamiast celebrować to językowe bogactwo, wciąż słyszymy utyskiwania na to, jak to polszczyzna rdzewieje, dewaluuje się, jak to już nikt nie potrafi mówić po polsku, jak to młodzież (oczywiście, że młodzież, bo młodzież w ogóle jest najgorsza. Staje się taka w momencie, w którym przestajemy się do niej zaliczać ), a tak w ogóle to przecież nie mówi się „ubrać kurtkę”. Widzimy to wyjątkowo wyraźnie w mediach społecznościowych i na portalach internetowych, na których teksty o „upadku języka” i potrzebie walki o „czystą polszczyznę” zbierają zawrotne liczby lajków.
Mnóstwo takich głosów pojawia się właśnie przy okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego, co jest sensowne jak – nie przymierzając – świętowanie dnia ziemi wycinką lasu. Przecież mowa o święcie, które miało celebrować różnorodność, a nie ją negować.
To, co robimy z kurtką, jest świadectwem tej różnorodności. Bo kurtkę jak najbardziej można ubrać, jeżeli tylko idzie się na pole (o „czeciej czydzieści”) w cholewach ciupać drzewo.
Czyli w Małopolsce. „Ubieranie kurtki” jest bowiem małopolskim regionalizmem. Zwalczanie go jest zubażaniem polszczyzny.
Ale w ogóle…moment. Uprzedzamy: teraz będzie kontrowersyjnie.
Uwaga: Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego w ogóle nie jest świętem poprawnego wariantu standardu polszczyzny ogólnej. To święto języka w całej jego różnorodności – gwar, dialektów, regionalizmów, ALE TAKŻE jego potocznej, nieformalnej, codziennej warstwy. Warstwy, która – wbrew komentarzom w internecie – nie jest języka wypaczeniem. Przeciwnie: stanowi (i zawsze stanowiła) jego największą reprezentację. Po prostu w tę reprezentację do niedawna (tj. do momentu pojawienia się social mediów) nie mieliśmy takiego wglądu.
My jednak zamiast doceniać to, jak różnie potrafimy mówić i jak wiele tradycji językowych składa się na naszą rzeczywistość – okładamy się uprzedzeniami, które wydają nam się wiedzą. Kłócimy się o to, co „poprawne”, co „błędne”, nie zadając sobie zwykle nawet pytania, co znaczy „poprawne”, a co „błędne”. Chwytamy się tych kilku reguł, które zapamiętaliśmy (choć nie zawsze ze zrozumieniem) ze szkoły, albo powtarzamy to, co gdzieś mignęło nam w telewizji czy internecie. Przecież jakiś typ na IG mówił, że mówienie „wziąść” to wiocha. Że podał wytłumaczenie, które nie ma żadnego sensu? Nieistotne. Przecież tyle ludzi kliknęło, to musi być prawda!
Tworzymy atmosferę, w której ludzie wstydzą się sposobu, w jaki mówią Boją się oceny, bo zbyt wiele razy słyszeli, że „tak się nie mówi”, bo ktoś ich cały czas poprawiał, zamiast próbować zrozumieć. W tej pogoni za wypaczonym pojęciem poprawności gubimy to, co najcenniejsze – żywą i autentyczną mowę, która jest przecież świadectwem naszej kultury i tożsamości.
Język ojczysty nie jest czymś, co da się zamknąć w sztywnych regułach. Podobnie jak sama ojczyzna – przypadł nam w sposób naturalny. W ojczyźnie i w tym języku się wychowaliśmy. I co najistotniejsze: to w nich powinniśmy się czuć U SIEBIE. Niezależnie od tego, czy mówimy językiem polskim w wersji książkowej (czyli w sumie… jakiej? Chodzi o podręcznik do polskiego czy nową książkę Remigiusza Mroza? No i którą, bo przecież na przestrzeni ostatniego roku wydał ich pewnie trzydzieści), czy mówimy z regionalnym akcentem, czy też jednym z języków mniejszości, które od pokoleń żyją na tej samej ziemi.
Odmawianie komuś prawa do mówienia tym językiem, w którym wzrastał, w którym myśli i czuje jest jak wbijanie się komuś na chatę, by wyrzucić go za drzwi. Takich rzeczy się nie robi. No, chyba że mamy nakaz eksmisji. Ale tu stawiamy pytanie: kto wydaje takie językowe nakazy eksmisji z własnego języka? I dlaczego rościmy sobie prawo, by je egzekwować?
Czy nie jest piękne to, że mówimy różnie i możemy się od siebie uczyć? Czemu to, że inaczej mówi się w Poznaniu, inaczej w Krakowie, inaczej na Podlasiu ma być problemem, nie wartością? Przecież te różnice nie uniemożliwiają nam dogadania się. Dlaczego to, że używany przez pokolenie naszych dziadków różni się od języka młodzieży ma nas niepokoić? Zmieniają się czasy, zmienia się rzeczywistość, zmieniają się ludzie, więc i język musi się zmieniać.
I może przewracasz teraz oczami. „Nie można dopuścić bylejakości!” – krzyknie ktoś, jakby różnorodność była równoznaczna z chaosem. Jakbyśmy mieli do wyboru tylko jeden z dwóch biegunów: surową normę lub językowy anarchizm.
A przecież między tymi biegunami jest całe spektrum możliwości. Potrafimy płynnie przechodzić między różnymi rejestrami języka – używać polszczyzny oficjalnej w sytuacjach formalnych, gwary w rodzinnym gronie, slangu młodzieżowego wśród rówieśników. Ta umiejętność świadczy o bogactwie naszych kompetencji językowych, nie o ich braku.
Trudna historia sprawiła, że jako naród nosimy w sobie wiele językowych uprzedzeń. To myślenie to m.in. spuścizna czasów PRL-u, w którym promowano wizję państwa jednolitego językowo . W tamtym okresie często marginalizowano lub nawet stygmatyzowano regionalizmy i odmiany lokalne. Wszystko, co odbiegało od normy. I to efektem tych działań jest utrwalone do dziś przeświadczenie, że gwary to „wiocha”, języki regionów, takie jak śląski, wciąż przez wiele osób nie są uznawane za pełnoprawne języki, a regionalizmy rozpoznajemy jako błędy językowe.
Dziś powinniśmy rozumieć to wszystko lepiej. Zamiast powielać stereotypy i uprzedzenia z czasów słusznie minionych możemy świadomie wybierać inną drogę. Drogę, na której jest miejsce zarówno na standardową polszczyznę, jak i na wszystkie jej regionalne odmiany, na języki mniejszości, regionów i ich prawo do zachowania własnej tożsamości.
Język ojczysty jest nie tylko narzędziem, które służy nam do opisywania rzeczywistości i do komunikacji. Jest też sposobem wyrażania tego, kim jesteśmy – jako jednostki i jako społeczność. Im więcej mamy sposobów na wyrażenie siebie, tym bogatsza staje się nasza wspólna kulturowa mozaika.
Siła języka nie tkwi w jego jednolitości, lecz w jego zdolności do łączenia ludzi, do przechowywania ich historii i do ewoluowania wraz z nimi.
____________________________________
Autorzy: Maria Bolek, Paweł Chról, Maciej Makselon
