Zakłada się, że na Ziemi jest od 5000 do 7000 języków. Pamiętam, że gdy usłyszałam tę liczbę po raz pierwszy na studiach, bardzo mnie to zaskoczyło. Było mi również niezwykle głupio, że jako osoba, która od zawsze uważała się za zainteresowaną językami, pozostawałam tak długo ogromną ignorantką, jeżeli chodzi o językową różnorodność świata. 

Jako że był to początek studiów i poznawałam wtedy dużo nowych osób, to mniej więcej pięć razy na dzień otrzymywałam pytanie: „Co studiujesz?”. Po odpowiedzi („skandynawistykę”) reakcje wahały się od zdecydowanego niezrozumienia, czym zajmuje się osoba studiująca ten kierunek, do podejrzliwej ciekawości: „Ale dlaczego akurat to?”. Trochę dziwne wydawało mi się, że z pytaniami tego typu rzadko musiały się mierzyć osoby, które wybrały tak zwane „większe” języki, tj. francuski, niemiecki, hiszpański. Trochę zirytowana tym faktem, postanowiłam odbijać pałeczkę i pytać o to samo wszystkich, którzy zadawali mi tego typu pytanie. Ku mojej uciesze ich powody nie były o wiele lepsze od moich.

Mówię to oczywiście z odrobiną przekory. Mam świadomość, że języki skandynawskie nie należą do najczęściej wybieranych języków obcych, a ludzie, wybierając kierunek studiów, kierują się różnymi przesłankami, również argumentami ekonomicznymi. W mojej głowie jednak wciąż był dysonans. Skandynawia to przecież spora część Europy, a także miejsce pochodzenia cywilizacji, która miała ogromny wpływ na historię tegoż kontynentu. A poza tym język obcy to przecież język obcy. 

Tak by się mogło wydawać, ale niestety tak nie jest. Na korzyść „większych” języków przemawiają oczywiście liczby. Weźmy na tapet języki francuski i fiński. Francuskim w samej Francji posługuje się około 67 milionów ludzi, a oprócz tego używa się go jako języka oficjalnego w 28 innych krajach. Z jednej strony fiński jest językiem oficjalnym tylko w jednym kraju i w sumie posługuje się nim mniej niż 5 milionów ludzi. Z drugiej strony zarówno fiński, jak i francuski są zaliczane do języków „bezpiecznych” z perspektywy wyginięcia. Oba są również oficjalnymi językami Unii Europejskiej. Mimo to jest między nimi inna różnica, którą trochę trudniej nakreślić za pomocą konkretnych danych, a mianowicie różnica w prestiżu. Ma to jednak o wiele większy związek z historią i polityką niż z językoznawstwem. 

Język językowi nierówny: prestiż językowy

Thomas Paul Bonfioglio sugeruje, że prestiż językowy jest bezpośrednio związany z władzą – w samym języku nie ma nic, co decydowałoby o jego wartości, to związek danego języka ze zjawiskami władzy decyduje o jego prestiżu (2010). Pojęcie prestiżu językowego jest również mniej lub bardziej powiązane z ideami takimi jak linguicism, czyli dyskryminacją ze względu na język lub dialekt albo imperializm językowy, czyli narzucaniem jednego języka osobom posługującym się innymi językami. Przytoczone pojęcia rysują nam niezwykle skomplikowany obraz powiązań i zależności społeczno-kulturowych wpływających na język lub języki, którymi się posługujemy albo chcemy się posługiwać, przy czym obraz ten jest mocno uzależniony od kraju naszego pochodzenia lub pobytu. 

Aby to zobrazować, użyję przykładu z własnego doświadczenia. W Wielkiej Brytanii, w której studiowałam, tylko jeden uniwersytet oferuje dyplom z języka ukraińskiego. Jest natomiast mnóstwo placówek, na których można wybrać kierunek o nazwie „Russian and East European Studies”, gdzie wraz z przedmiotami o kulturze i historii Europy Wschodniej uczy się języka rosyjskiego. Argumentacja jest następująca: aby badać jakąś kulturę, musisz znać jej język. Idea świetna, tylko że rosyjski nie jest już obecnie lingua franca w tym regionie. Wybór języka rosyjskiego dla osoby zainteresowanej Rosją jest najbardziej logiczny, ale co, jeśli kogoś interesuje Litwa albo Estonia? Sprowadzanie w ten sposób Europy Wschodniej do pewnego rodzaju monolitu ukazuje wciąż obecną na Zachodzie tendencję do podtrzymywana podziałów polityczno-kulturowych, które już nie obowiązują. Przez wiele dekad, może nawet stuleci nasz region Europy był rozumiany przez polityczno-kulturowy prymat Rosji, co również dawało samej Rosji możliwość pozycjonowania się jako lidera. Używając języka jako narzędzia politycznego wpływu, rosyjskie władze szerzyły na przykład przekonanie, że język ukraiński jest tak naprawdę „wiejskim dialektem” rosyjskiego (więcej możecie o tym poczytać w tym artykule o języku ukraińskim). Tego typu narracja nie jest i nigdy nie była ugruntowana na bazie merytorycznych i obiektywnych badań językoznawczych, wręcz jest z nimi niezgodna, a jej celem było uzasadnienie podporządkowania użytkowników ukraińskiego i uznawaniem ich i ich kultury za gorszą niż rosyjska. Co gorsza, tego typu argumenty nie są tylko akademickimi teoriami bez wpływu na rzeczywistość, bo ich tragiczne efekty możemy obserwować za naszą wschodnią granicą. Jedną z niewielu pozytywnych konsekwencji pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę (jeżeli w ogóle w obliczu tragedii narodu ukraińskiego można o takich mówić) jest zainteresowanie świata kulturą i językiem tego kraju. Według raportu Duolingo z 2022 r. ponad 1,3 miliona ludzi na świecie zaczęło uczyć się ukraińskiego, dając wyraz poparcia i solidarności z Ukraińcami. Język ukraiński nie znalazł się jednak na liście najpopularniejszych języków na tej platformie, w czołówce której dominują angielski, hiszpański, francuski i niemiecki. 

Chcę również zaznaczyć, że nie ma absolutnie nic złego w uczeniu się tych języków. Trochę problematyczne wydaje mi się jednak, że w czasach, kiedy większość instytucji edukacji wyższej wprowadza do swojej oferty różne przedmioty opierające się na ideach postkolonialnych, a słowo różnorodność odmieniane jest przez wszystkie przypadki, to nie przekłada się to w dużej mierze na program nauczania języków obcych. Przy czym mówię tu o instytucjach, które posiadają ogromne budżety i międzynarodową renomę. Przykładowo, na prestiżowym University of Oxford możemy uczyć się języka polskiego, ale TYLKO w połączeniu z francuskim, niemieckim, hiszpańskim albo… rosyjskim. Oczywiście takie warunki nie obowiązują osób, które zdecydują się na naukę francuskiego, niemieckiego, hiszpańskiego albo rosyjskiego. Jest to dla mnie niezrozumiałe, szczególnie w kraju, w którym polski jest drugim najczęściej używanym językiem po angielskim, a automaty w McDonaldach mają opcję polskiego menu. Przykładów tego typu „niesprawiedliwości” jest o wiele więcej. Co ważne, wszystkie, które tutaj przytoczyłam, odnosiły się do „dużych” języków europejskich, charakteryzujących się wielowiekową tradycją pisemną, bardzo silnym, często potwierdzonym zapisem w konstytucji, statusem prawnym i milionami użytkowników. Przez wybór tych przykładów, ale też źródeł, z których większość jest po angielsku, sama też przyczyniam się do utrwalania dominującego europocentrycznego dyskursu w dziedzinie nauki języków obcych. Bo tak naprawdę o to tutaj chodzi, albo głównie o to. O wynikające z kolonialnej historii uprzywilejowanie kontynentu europejskiego i jego dorobku kulturalnego, w tym językowego. Świetne jest to, że w naszym zglobalizowanym i na pozór ujednolicającym się świecie coraz częściej rozmawiamy o prawdziwym znaczeniu słowa różnorodność. Mamy również nieznane do tej pory możliwości i narzędzia do odkrywania bogactwa innych kultur i ich języków. Dysponujemy platformami, dzięki którym możemy usłyszeć głos tych, którzy do tej pory nie mieli dostępu do mównic – więc słuchajmy tego, co mają nam do powiedzenia.

__________________

Autorką wpisu „Język językowi nierówny jest Alicja Kiełpińska, absolwentka skandynawistyki. Jej zainteresowania głównie skupiają się wokół języków skandynawskich i nordyckich, interesuje się również socjolingwistyką i polityką językową różnych krajów.

Język językowi nierówny. Dlaczego? Zakłada się, że na Ziemi jest od 5000 do 7000 języków. Dlaczego uczymy się tylko kilku, a o innych nie wiemy wcale?
Język językowi nierówny